image/svg+xml

Ale wiesz, że równouprawnienie nie oznacza, że możesz więcej, bo masz cycki?

Trochę mnie mierzi to, że jak kobieta powie, że chciałaby na przykład rzucić pracę i może jakiś mały biznes otworzyć, no nie wiem, zaproszenia robić, bo zawsze lubiła origami trzaskać, to generalnie spoko. Ale jak facet powie, że on to w sumie zawsze chciał warzyć piwo i idzie w swój browar, to matko święta chyba go pojebało, przecież jest prawnikiem i dobrze zarabia!

No bo facet ma utrzymać rodzinę, mniej lub bardziej w pojedynkę, ale raczej ma. Oczywiście w zamian za to kobieta ma być ładna, co jest też w opór niesprawiedliwe. Ale no tym razem o facetach. Oni muszą być zaradni. Nie mogą zawodowo szukać zbyt długo swojej drogi, bo kim będą? Piotrusiami panami, no takimi dużymi dziećmi, które powinny się ogarnąć, bo come on. A kobiety? Oj no przecież mają prawo szukać, zmieniać, trochę sobie nie pracować, nie odczuwają w małżeństwie czy partnerstwie, jak sądzę, presji zarabiania. To znaczy fajnie, że i jak zarabiają dobrze, ale to zawsze jest coś ekstra i dodatkowego. I takie to urocze, jak kobieta robi zakupy i udaje, że to jednak nie kurier pukał z trzydziestą parą butów. A jak chłop zamówi coś z tajniaka, to jakoś traci to urok. To powoduje kilka problemów. Po pierwsze kuleje partnerstwo. Po drugie – facet odczuwa presję, która bywa naprawdę przygniatająca, a po trzecie – praca kobiet nie jest traktowana serio.  

Podejście do mężczyzn jak do chodzących bankomatów, którzy muszą zarabiać i to najlepiej dużo, bo co to za facet, który nie trzepie tony hajsu, a do kobiet jak do słodkich istotek, które pracują, bo im się równouprawnienia zachciało, ale bardziej jest to fanaberia i kaprys niż prawdziwa robota, wkurza mnie, bo krzywdzi dwie strony.

Do tych dwóch podejść cegiełki dokładamy sami, nawet jeśli na co dzień nazywamy się feministami i deklarujemy, że równość ponad wszystko. Tymczasem mam takie wrażenie, że mężczyzna jak szuka pracy, to takiej, która spowoduje, że będzie w stanie utrzymać dom i rodzinę, a potrzeba realizowania się jest gdzieś na szarym końcu. My kobiety częściej szukamy złotego środka, tego, jak połączyć pasję czy posiadanie dzieci z pracą, jak znaleźć taką, która da nam satysfakcję. I nie ma w tym nic złego, tylko też nie boczmy się na partnerów, gdy tego samego chcą dla siebie. W równouprawnieniu czy w partnerstwie nie chodzi oczywiście o to, że każdy ma dokładać tyle samo (trochę ufff, bo ja dokładam dużo mniej), ale o to, by nawzajem siebie szanować i mieć zrozumienie na to, że czasem jedno, a czasem drugie ciągnie ten wózek do przodu, a jeśli my dorzucamy do niego niewiele, to dlaczego oczekujemy, że druga strona dorzuci sto razy więcej? A jeśli dorzuca, to doceńmy to! Bo branie tego za pewnik nikomu nie robi dobrze.

Trochę podobnie jest w przypadku osób, które poznajemy z myślą o ewentualnym spiknięciu się. 35 lat i pracuje w sklepie obuwniczym? Oh co za mało ambitny chłopak. Tylko teraz tak: jeśli ty robisz coś super, a kasa jest dla ciebie ważna bo sama jej zarabiasz od groma, to ok, kumam, wybrzydzaj, ale jeśli nie, to jest w tym jakaś straszna hipokryzja.

Jaka pointa? Biblijna parafraza: traktuj bliźniego, jak siebie samego.


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)