Ostatnio, na jednej z grup na Facebooku, natknęłam się na pytanie o to, czy przyjaciółka to taka osoba, której trzeba mówić wszystko.
Autorka wpisu przyznała, że kiedyś miała taką bliską osobę, której zwierzała się z absolutnie każdej rzeczy, ale teraz nie czuje się okej, opowiadając na przykład o zarobkach czy seksie z mężem. I czy tak można. Czy można chcieć się zaprzyjaźnić, dając komuś pakiet informacji o sobie dość limitowany. A przynajmniej taki, który ma jakieś ograniczenia.
I tak sobie pomyślałam o swoich nielicznych, ale ważnych dla mnie, przyjaźniach i o tym, że najbardziej cenię sobie w nich to, że mogę wszystko, ale nie muszę nic. Że nie czuję presji opowiadania o finansach, seksie, miłości, trudnościach w pracy, w rodzinie. Wiem, że mogę o tym wszystkim opowiedzieć i dostanę wsparcie, miłość i opinię, która nie sprawi, że poczuję się źle, ale która da mi inny punkt widzenia, ale jak przyjdę na spotkanie i powiem: chujnia z grzybnią, i tej chujni nie będę chciała rozwijać, to to też będzie okej.
Bo przyjaciel to nie jest osoba, która MUSI wiedzieć, MUSI mieć najbardziej ekskluzywny pakiet informacji o nas. Myślę, że gdybym wzięła sekretny ślub, albo z dnia na dzień zapowiedziała, że oto emigruję do Australii, to nikt, komu tak serio na mnie zależy nie zapyta: DLACZEGO DOPIERO TERAZ MI TO MÓWISZ?! W przyjaźni nie chodzi o to, by kiedy nie jest nasza kolej, skupiać się na nas. To nie jest układ pod tytułem: ja Ci powiem jedną tajemnicę, to Ty mi też jedną.
Ktoś może mieć większą potrzebę dzielenia sie tym, co u niego, ktoś mniejszą. Ale tak koniec końców w przyjaźni chodzi o to, żeby każda ze stron mogła być sobą, bo jest tak dużo okoliczności, w których sobą być nie możemy, że szkoda tracić taką możliwość z bliską nam osobą.