image/svg+xml

Czy to wszystko jest po coś?

Jestem Polyanną, staram się w każdym złym wydarzeniu znaleźć coś dobrego. Czasami jest to bardzo trudne, ale jak mantrę powtarzam sobie, że TO JEST/BYŁO po coś. Bo kompulsywnie nadaję sens. Bo bez tego sensu wszystko byłoby chuja warte. Czy więc w koronawirusie widzę sens? Nie.

Wkurza mnie to nadawanie sensów przez uprzywilejowanych tego świata. Że to było po coś. Że dzięki temu rodziny się zbliżą, zżyją, że hej oto sto sposobów na spędzanie czasu ze swoim dzieckiem. Nie masz na to chęci? Trudno! Odpal bajkę i nadal będziesz fajna. Tyle, że do mnie to nie trafia. I żeby była jasność nie lubię pointować czyichś problemów: daj spokój, dzieci w Afryce głodują. Ale jednocześnie nie lubię tego, że mówi się o koronawirusie jak o czymś, co nam otworzy oczy. Bo wiecie co? Otwieranie oczu jak się ma nóż na gardle nie jest spoko. Jeśli ty zarabiasz dobrze, i teraz ewentualnie zarobisz mniej odrobinę lub tyle samo, ale musisz pracować z domu i dzieci ci po głowie chodzą, to narzekaj, wkurwiaj się, przeklinaj i wal głową o ścianę, ale – proszę Cię – nie mów, że to było po coś.

Budowanie więzi w sytuacjach, w których nie wiadomo, gdzie za kilka tygodni będziemy, to trochę jak zdawanie matury z myślą, że w sumie jutro może wybuchnąć szkoła i to wszystko będzie nic nie warte, a do tego przekonywanie zdających, że hej, oto dzieją się najlepsze lata waszego życia. Wmawianie ludziom, którzy przez koronawirusa stracili kogoś bliskiego, że przynajmniej się zatrzymają, a emisja dwutlenku węgla jest teraz rekordowo niska, wydaje mi się nie na miejscu. Tym, którzy bankrutują też jakby niekoniecznie zalecam pocieszajki w stylu: zobacz, co jest w życiu ważne. Bo wyobraź sobie, że ona prowadzi salon fryzjerski, a on małą knajpkę. I teraz nie mają nic. Jak to nic?! Przecież mają siebie, dzieci i planszówki! No, kurwa, nie. Każdy z nas z domów rodzinny kojarzy lekko choćby nerwową atmosferę, to teraz to pomnóż przez widmo bankructwa i niepewności. Oraz niemożności wyjścia z domu, kiedy masz na przykład 15 lat i uważasz, że nikt poza rówieśnikami cię nie zrozumie. I do tego masz jakieś 40 metrów do podziału z rodzicami i bratem. Super, nie?

Idźmy dalej i w stronę taką trochę, że obrzydlistwo. 1,2 mln Polaków nie ma w domu toalety, a 1,6 mln łazienki. Fajnie sobie w tym wszystkim posiedzieć razem i cieszyć się, że mamy chwilę dla siebie, nie? I pograć w planszówki albo odpalić Netflixa. Oh wait, jednak nie mamy planszówek ani telewizora. Internet? Jaki, kurwa, internet?

Koronawirus nie zabrał mi nikogo bliskiego, nawet pracy mi nie zabrał, ale nie lubię mówić, że ma sens. Bo nie ma. Jest chujowy. Trzeba go przeczekać. Można narzekać i przeklinać, ale nie mówmy o zatrzymaniu się, bo część ludzi już teraz albo zaraz nie będzie miała za co żyć. Różnice między bogatymi a biednymi pogłębią się, tysiące planów zostanie pochowanych, tysiące ludzi też. I, jasne, nie idźmy z tego powodu płakać, ale jeśli pędziliśmy, a teraz musimy się zatrzymać i stać nas w tym stopie, by wspierać lokalne gastro i małe browary, to skończmy pierdolić o docenianiu, zatrzymaniu i przebudzeniu. Bo jest to strasznie niesmaczne.


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)