Tytuł trochę clickbaitowy, bo ufam mu jak nikomu innemu, polegać na nim też mogę. To jednak nie zmienia faktu, że poleganie na kimś i przesadne zaufanie mogą być zgubne.
O tym jak zajebisty jest mój mąż, mogłabym pisać rok i pewnie coś bym pominęła. Drania kocham, lubię i wszystko co najlepsze. Ale choć przysięgałam, że będę z nim na dobre i na złe, póki śmierć nas nie rozłączy, to jeśli jemu za jakiś czas odwali, to ja się z tej przysięgi wymiksuję. Nie zrobię tego z błahej przyczyny, przeżyliśmy wspólnie jego gorączki, raz było prawie 37.6, więc dramatyczne chwile za nami, ale nie wyobrażam sobie być z nim kiedy stanie się kimś zupełnie innym niż jest aktualnie albo kiedy ja się kimś takim stanę.
A jednego jestem pewna: ludzie się zmieniają. Bo kryzysy w pracy, niepowodzenia, bo dzieci odeszły z domu, a w sumie to one scalały, do tego proces starzenia się nie przebiega tak jak na filmach, gdzie ludzie są gładcy jak mój tyłek w ‘98 roku. Powodów tych zmian może być miliard, może być też tak, że trochę się oszukiwaliśmy, że nasi partnerzy w sumie rokowali na drani, ale nam się zdawało, że wcale nie. No i my też możemy się zmienić, bo jak nie kochamy, to bliżej nam do drani niż słodkich okazów. Albo hej, nasze drogi się rozchodzą. Bo koniec końców przysięga w obliczu tego, co nas zmienia, ma liche znaczenie.
I ja, na przykład, biorę taką opcję pod uwagę w przypadku mojego męża i absolutnie chcę, by on brał taką w moim. To tak naprawdę wiele nie zmienia, bo przecież nie polecam tu prewencyjnego focha (mojego ulubionego!), nie doradzam zamykania swoich serc, bo nie ma nic fajniejszego niż dopuszczenie do siebie drugiej osoby i otrzymanie od niej zrozumienia i miłości.
Zalecam za to robienie wszystkiego, żeby być niezależnym, także finansowo. Tak, tak – będzie o hajsie, moi drodzy! A dokładnie o tym, że nawet jak spotykasz się z wielkim bogaczem, który chce zrobić z ciebie księżniczkę, która nie będzie musiała robić nic, to nie zgadzaj się na to. Nie chodzi o to, żeby tyrać w fabryce do upadłego, ale żeby być czujną i rozwijać jakiegoś swojego skilla. Może to być nauka języków, szycie, malowanie obrazów, robienie świetnych fryzur. Do tego nie wypadajmy z codziennego życia: opłacajmy rachunki, korzystajmy z neta, miejmy oczy szeroko otwarte na nowości, idźmy z duchem czasu, orientujmy się, co się dzieje, nie żyjmy życiem osoby, którą kochamy, a swoim i jej. Wspólnym, ale też własnym. Bo też koniec końców nie liczy się stan konta, a ile my do niego dorzuciłyśmy! Bo jednak, w ostetecznym rozrachunku, satysfakcja ma znaczenie.
Nie uważam, że praca jest w życiu najważniejsza, podział, w którym jedno pracuje, drugie zajmuje się domem i dziećmi uważam za rozwiązanie całkiem spoko, oczywiście pod warunkiem, że dwie osoby się na nie godzą, są sobie równe, mają taki sam dostęp do kasy i taką samą decyzyjność. A osobie niepracującej zalecam czujność i to, by nie wyłączała się ze świata i nie polegała na partnerze we wszystkich kwestiach. Za to tej pracującej zalecam też czujność, bo może się okazać, że jest tylko bankomatem, a nie partnerem.
Niezależność i umiejętność ogarniania codziennych spraw i zarabiania kasy, przyda się, gdy bliska nam osoba odejdzie, ulegnie wypadkowi lub zachoruje. Lub gdy nam się odwidzi. Tak po prostu. Bo bycie z kimś dla kasy brzmi jak… bycie z kimś dla kasy, czyli jakby trochę dziwkarsko.
A zatem nawet jeśli jesteś, droga kobieto, z najcudowniejszym facetem na świecie (oczywiście nie jesteś, bo tego naj ja sobie wzięłam), to pamiętaj, że lepiej, żebyś była przytomna życiowa i gotowa by wrócić do pracy/zrobić swój biznes/utrzymywać się. Warto, bo ludzie się zmieniają, ty też się zmieniasz i masz do tego prawo. Podobnie jak twój partner.