image/svg+xml

Grillować trzeba umieć i jeszcze wiedzieć gdzie to robić

Porywać się na złośliwe i pseudodociekliwe dziennikarstwo prowadząc program-zapchajdziurę, to jak wejść do kasyna z dyszką przy dupie. No nie da się i koniec.

Niestety, zapomniała o tym pierwsza Polka segregująca śmieci, Kinga Rusin, oraz jej giermek i telewizyjny adorator Piotr Kraśko. Ale po kolei. Ktoś wymyślił, że fajnie będzie zrobić w „Dzień Dobry TVN” materiał o Frytce, a do tego zaprosić ją do studia. Frytka to dziewczyna, która weszła do show biznesu przez łazienkę, a dokładnie przez jacuzzi, w którym podobno gziła się z jakimś typem. Typ dawno został zapomniany, Frytka nie, wszak wiadomo – dupodajka! Aktualnie dziewczyna utrzymuje, że po latach szlajania się po programach typu reality show, próbach bycia skandalistką, ustatkowała się – ma męża, dziecko i Boga w sercu. To ten ostatni pomógł jej się ogarnąć i wyjść na ludzi. Napisała o tym nawróceniu się książkę, którą widocznie TVN postanowił podpromować. Spotkanie z Frytką poprzedził reportaż o niej – i ten był całkiem sympatyczny. Tymczasem prowadzący uznali, że oto teraz, nie zważając na dość miałkie okoliczności, jakie stanowi śniadaniówka, zgrillują Frytkę, zarzucając jej, że wierzy na pokaz, że gdyby nie gziła się w wannie, to na pewno by nie usiadła na TVN-owskiej kanapie, a w ogóle to jest strasznie głupia, że powtarza w kółko, że niczego nie żałuje. Kraśce bowiem w głowie się nie mieści, że można nie żałować TAKIEGO prowadzenia się. Dziewczyna próbowała wyjaśnić, że owszem nie chciałaby, żeby jej córka podążała jej drogą, ale ta droga doprowadziła ją do Boga, więc koniec końców nie żałuje. Kraśko nie skumał i dalej pojeżdżał, wtórowała mu Kinia, szydząca z misjonarstwa Frytki i podważająca wszystko, czego nawet nawrócona dziewczyna nie powiedziała, bo nie bardzo miała jak.

Odkąd pracuję z domu i mam telewizor, śniadaniówki wciągam jak akademicką wódkę, a więc do porzygu. Dobrze mi się przy nich pisze, lubię jak coś do mnie mówi. I to, co jest charakterystyczne dla wszystkich programów, to sztuczny zachwyt gośćmi! O MÓJ BOŻE, NAPRAWDĘ PUSZCZASZ TAKIE WIELKIE BAŃKI MYDLANE?! TO NIESAMOWITE!! WOW! EPIZODYCZNA ROLA W FIRMIE NOWOZELANDZKIM?! WOW, JESTEŚ WIELKA!!! JUŻ ROZDAJESZ AUTOGRAFY?! Taki tam jest klimat, wazelina leje się strumieniami, wszyscy są absolutnie zachwyceni wszystkimi, spijają sobie z dziubków i jest dość sielsko. I to jest spoko w programie, gdzie omawia się jakieś trzysta tematów, gotuje, doradza jak zrobić makijaż na sylwestra (heheh), jak się ubrać na plażę, jakie zielska jeść na sranie i co zrobić, żeby w małżeństwie iskrzyło. Lubię jak prowadzący są, mimo okoliczności dociekliwi, ale, na Boga, mamy pięć minut, możemy się dowiedzieć czegoś o lasce, którą sami zaprosiliście, a dostajemy w zamian popis bufonady w wykonaniu Kraśki i Kingi, którzy postanowili poczuć się lepsi i dać temu wyraz. Złośliwość im totalnie nie wyszła, a zamiast skupiać się na gościu, postanowili podrasować swoje ego. No żesz. To mogła być kolejna mało istotna, ale nosząca znamiona ciekawej, rozmowa, a wyszła totalnie beznadziejna próba popisywania się irytującego duetu, który uznał się za lepszy, bo nigdy nie gził się w jacuzzi. No pogratulować.


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)