image/svg+xml

Ja Ciebie akceptuję, w imię ojca i matki

Jak już być może wiecie, jestem absolutną fanką „Ślubu od pierwszego wejrzenia”. W skrócie to taki program, że ludzie hajtają się w ciemno. Najbardziej mroczne w tych całych ślubach bywają reakcje rodziców, pod tytułem: My tego nie akceptujemy.

Są też tacy rodzice, którzy mówią: no nie jesteśmy za tym, ale musimy jakoś to zaakceptować. A ja sobie myślę: kim ty jesteś, matko lub ojcze, że twoja akceptacja ma być jakaś szczególnie istotna? Panem Bogiem, który zrzuci do piekła lub zaprosi do nieba? W ogóle, co to znaczy: ja akceptuję twoją drogę, możesz nią kroczyć? Chcesz być fryzjerką? No dobrze, trudno, chciałam, żebyś była lekarzem, ale kij, bądź sobie fryzjerką! Nie chcesz brać ślubu? Mi się to nie podoba, nie akceptuję życia na kocią łapę! Chcesz wyjechać na koniec świata i uczyć się surfować? Koszmar, nie akceptuję!

W tym wszystkim absolutnie zabawne jest, że często ci, którzy są rodzicami uważają, że w przeciwieństwie do bezdzietnych nie są egoistami. Tylko czym jest rzeźbienie własnych dzieci według swojego widzimisię, być może niespełnionych ambicji czy marzeń? Czym jest łaskawe akceptowanie wyborów dziecka, lub nieakceptowanie, bo jak tak można, matka będzie płakała?! Egoizmem stuprocentowym!

Rodzice są od tego, żeby zaprezentować dzieciom możliwości, jakie daje świat. Owszem, czasem mogą popchnąć w jakimś kierunku. Bezwzględnie, posiadając dziecko, namawiałabym męża, żeby podprogowo rozbudził w tym dziecku miłość do programowania, sama czytałabym mu mnóstwo książek i do czytania zachęcała. Na pewno też starałabym się zwiedzać z dzieckiem świat, i próbować zachęcać do nauki języków obcych. Ale nie oczekiwałabym, że jego wybory napawać mnie będą dumą, nie czułabym też potrzeby wyrażania akceptacji odnośnie decyzji, które podejmowałby.

Owszem, byłabym dumna, jakby gość, którego urodziłam był fajnym, dobrym ziomem, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, w której własne dziecko traktuje się jak obiekt do wywoływania dumy i głośnego oceniania go. A tym bardziej do akceptacji lub nie tego, co robi, jak żyje, czym się zajmuje. To moja wielka porażka, że nie chcesz wziąć ślubu kościelnego! Zawiodłam się! A nie pomyślałaś, droga matko/drogi ojcze, że może twoje wybory też nie są spełnieniem marzeń twoich dzieci? Tymczasem, one nawet nie próbują kminić czy coś akceptują czy nie. Nie mówią: zupełnie nie akceptuję tego, że moi starzy wzięli ślub kościelny! A to, że wpadli, to jakaś porażka!

Jakoś dzieci nie fukają też na rodziców, że ci wykonują cienkie zawody i mogli się trochę lepiej uczyć, to by lepiej skończyli. Nie rzucają się na matkę, że ojca poślubiła po trzech miesiącach znajomości.

Jeśli wybór rodzica godzi w dzieci, bo na przykład mama wymyśliła sobie, że wyjedzie w siną dal, zostawiając małoletnie skrzaty pod opieką babci, to owszem, wtedy dzieci wyrażają dezaprobatę, ale w innych wypadkach – rzadko. Tymczasem rodzice albo akceptują, albo nie,  i zawsze chcą być dumni. Czy nie powinno nam chodzić o to, żeby nasze dziecko było po prostu szczęśliwe?

 


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)