Nie słyszałam o Malcolmie XD, nie wiedziałam czym są pasty mimo to książkę autora kultowych internetowych heheszków kupiłam i zupełnie się nie zawiodłam, bo mi w ten upał więcej niż śmiania się przy lekturze miłej acz lekkiej, nie trzeba.
Od razu powiem, że małą niesprawiedliwością jest powiedzenie, że książka Malcolma XD „Emigracja”, to tylko dobra zabawa, bo autor porusza w niej trochę problemów z bezrobociem czy uchodźcami na czele, wyśmiewa też wiele stereotypów, ale nie wali tym wszystkim po ryju, a subtelnie przemyca, więc za to mega propos. Jak za całą książkę, bo jest naprawdę przefajowa. Malcolmowy styl pisania zdaniami złożonymi bardziej niż nie wiem, co, ale coś strasznie złożonego, jest bliski mojemu sercu, czytało mi się więc jego emigracyjne opowieści doskonale. Zwłaszcza, że okraszone były takimi zwrotami akcji, spotkaniami, rozmowami i przygodami – często poza granicami umiarkowanego absurdu – że muszę to powiedzieć: moje angielskie przygody ssą. A jadę na nich na imprezach już od ponad dziesięciu lat, bo wydawało mi się, że są spoko. Tymczasem trochę nuda, bo u Malcolma to się dopiero dzieje. Do tego wszystkiego autor wydaje się po prostu fajnym ziomem – to brzmi kulawo, ale jak się wyjeżdza do pracy do Anglii, gdzie przekrój Polaków jest wielki, z tanimi cwaniakami na czele, łatwo być oceniającym wszystko malkontentem czy cynikiem, albo po prostu takim śmieszkiem, który głównie obraża i poniża. Tymczasem autor kompletnie tego nie robi, zaskarbia sobie sympatię już na początku, nazywając siebie przeciętniakiem i opowiadając o rodzinie, która faktycznie prowadzi dość przeciętny żywot. Sam z siebie potrafi się nabijać, a jest to dość rzadkie, zwłaszcza, że ten śmiech jest mocno szczery i autentyczny, a nie wykreowany, bo trzeba mieć dystans. I, oczywiście, kręci bekę z ludzi, ale w taki całkiem życzliwy sposób.
Na koniec minus: redakcja i korekta. O matulu, jak mnie bolały ciągłe powtórzenia, brak spacji, za dużo spacji, brak przecinków, a nawet błąd na stronie tytułowej w pseudonimie autora. Jakby nie było korekty i redakcji, to bym pomyślała, że może taki miał być duch tej książki, że jest naturalnie, że nikt autora nie poprawia. Głupie, ale można probówac bronić. A tu? Tak złej korekty nie widziałam i w ogóle autora o powtórzenia nie obwiniam, wiem, że można swoje teksty czytać piętnaście razy i nie złapać, że coś w nich nie hula. Winna jest redakcja i korekta i to jest trochę smutne, bo jakby mi ktoś tak zredagował książkę, to bym długo płakała.
Mimo to – rzecz jasna – lekturę polecam, tak ze względu na tematykę, jak i doskonały styl autora, a tym, którzy nie czytali trochę zazdroszczę, że przed nimi jeszcze opis pierwszego kursu rikszą. Złoto! POOR SIMBA!