Coach to dla mnie ktoś pomiędzy akwizytorem, a świadkiem Jehowy. Człowiek, który w sekciarski sposób przekonuje, że możesz wszystko, patrzy Ci w oczy i zapewnia, że bariery są tylko w głowie. A nie są, bo nie możesz wszystkiego. Jasne, zrzucisz 20 kg, zrobisz podyplomówkę, ale w wieku 60 lat i z zaawansowanym Parkinsonem, nie zostaniesz kardiochirurgiem, a jeżdżąc na wózku nie zaczniesz chodzić po górach. Będąc jeleniem z matmy, nie podbijesz świata cyferek, mając dysortografię, nie staniesz się Miodkiem, a dysponując 156 cm wzrostu możesz zapomnieć o chodzeniu po wybiegach. I totalnie nie ma w tym nic złego.
Złe jest to, że ja nie lubię coachów, choć ci są potrzebni, skoro są ludzie, którzy ich wynajmują. Tak samo jak potrzebne są blogerki modowe, którymi ludzie się inspirują i piosenkarze, których część ma za idoli. Potrzebni są też aktorzy, piłkarze, lekarze i programiści. Tak, ci ostatni też są potrzebni i to nie dlatego, że gdyby nie oni, to firmy produkujące koszule w kratę, gry i niszowe porno, musiałaby się zamknąć, ale dlatego, że świat potrzebuje ich, bo robią ważną robotę.
Tymczasem na blogu TropiMy Przygody przeczytałam, że programiści pół dnia grają w piłkarzyki, pół w kłejka. I tak sobie pomyślałam, że choć wpis był dobry, bo nie o ludziach grających w pracy, to wspomniane zdanie pokazuje jak łatwo oceniamy, ze mną włącznie, pracę innych, zupełnie nie mając pojęcia, na czym ona polega.
Mój chłop jest programistą, który od 8 do 16 nie gra, jego praca jest zwykle jego pasją, ale na studia inforamtyczne poszedł, bo wiedział, że z programowania jest dobry hajs. Każdy mógł to zrobić, każdy – jak mawiają trenerzy osobiści – może być kim chce, może zdecydować, co będzie robić: blogować, podróżować, pracować w korporacji, programować, gasić pożary, leczyć ludzi, chodzić po wybiegach czy śpiewać. Dopóki tego nie robisz, nie rzucaj uwag, jak błaha jest czyjaś robota. Łatwo powiedzieć, że ktoś cały dzień gra, ktoś inny jedynie przebiera się w szmaty, cyka selfie lub biega za piłką, a zatem robi wszystko to, co pierwszy lepszy kretyn potrafi, trudniej zacząć robić to, co ten kretyn.
Ocenianie czyjeś pracy, na bazie naszego wyobrażenia o niej, jest mocno nieuczciwe, a im więcej wbijamy szpil, komentując poczynania zawodowe innych, tym chyba mocniej jesteśmy sfrustrowani swoim. Albo po prostu, my Polacy tak mamy, że prawdziwie zieloną trawę, tylko u sąsiada dostrzegamy. Nasza zawsze jakaś taka zgniła i brzydka.