image/svg+xml

Nie jestem moją pracą ani moją wypłatą

Nie lubię w dorosłym życiu tego, że dużo osób ocenia w nim ludzi po zawodzie, jaki ci wykonują. I, rzecz jasna, po tym ile zarabiają. Tymczasem ja czuję, że moja praca to jedno, a ja to zupełnie inna historia.

Oczywiście totalnie podziwiam ludzi, którzy na przykład ratują życie innych, którzy zajmują się pomaganiem, podziwiam pielęgniarki, ludzi pracujących w hospicjach czy tych, którzy opiekują się starszymi osobami. Z drugiej strony imponują mi osoby pracujące na wysokościach. Jak widzę czasem budowlańców, skaczących po rusztowaniu, to przebieram nogami z zachwytu. No ale nie miało być o pracach, które mi imponują bardziej lub mniej, a o tym, że nie przepadam za ocenianiem ludzi po ich zawodach. Że lekarz to na pewno mądry, prawnik też, za to ochroniarz, kasjer czy sprzątaczka – to już tak trochę mniej. Jak pracujesz w korporacji i zarabiasz powyżej średniej krajowej, to w porządku, za to jak po świetnych studiach, ale na umowę zlecenie i w małej firmie, to jesteś pewnie jakimś niewydarzeńcem.

Tymczasem znam lekarzy kretynów, prawników, którzy są średnio kumaci, na moim osiedlu pracują kulturalni, przemili i naprawdę rozgarnięci ochroniarze, a jako że jestem najgorszym typem klienta, bo zagadującym, to żyję w dobrych relacjach z superfajnymi paniami z pobliskiego Freshmarketu. I wcale nie czuję, by lekarka z mojej przychodni, która na moje dzień dobry mruczy pod nosem i na wszelkie dolegliwości zapisuje Rutinoscorbin była fajniejsza od nich. Poza tym, czasami ludzkie losy tak się układają, że praca albo schodzi na dalszy plan, bo musi, albo dlatego, że nagle zaczynamy się spełniać poza nią albo odkrywamy, co tak naprawdę nam w duszy gra. Czy to nas zmienia jako ludzi? Pewnie trochę tak, bo praca ma na nas wpływ, ale przecież to, co robimy czy ile zarabiamy nie zabiera nam osobowości, charakteru i tych cech, za które lubią nas bądź nie lubią nasi bliscy.

Powiedzmy, że teraz jestem jakąś szychą w świetnej firmie. Prestiżowe stanowisko, podróże służbowe, dobra pensja. Nagle zachodzę w ciążę i postanawiam nie wrócić do pracy. Stawiam na rodzinę, w wolnych chwilach zajmuję się robieniem paznokci hybrydowych. Zarabiam parę stów w miesiącu, ale jestem przeszczęśliwa i spełniona. Czy to czyni ze mnie osobę mniej ciekawą, głupszą, nie tak fajną, jak wtedy, gdy zarabiałam gruby hajs? No nie! To nadal ja. Nadal mam taką osobowość, jaką miałam, nadal mam to samo poczucie humoru i tak samo (nie)poukładane w głowie jak do tej pory. Teraz tylko mam więcej czasu, więc rozwijam się, czytam książki, latam na wystawy, prowadzę kółko teatralne w szkole moich dzieci. Czy jestem mniej fajna? Nie!

Podobnie jak wtedy, kiedy życie daje w tyłek i muszę iść do takiej pracy, który da mi na chleb już i teraz, a akurat z mojej mnie zwolnili. Z dobrego stanowiska zostało wspomnienie, a ja rano przywdziewam uśmiech i siadam na kasie w dyskoncie. Życie tak czasem wygląda, więc fajnie mieć wokół siebie ludzi, dla których nie jesteś swoją pracą ani swoją wypłatą. Którzy cenią cię za to, co robisz poza nią i kim jesteś. To pomaga zachować zdrowe podejście do siebie, jeżeli akurat robisz coś, co tłumy podziwiają i poczucie własnej wartości, gdy jesteś po drugiej stronie.


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)