Wiem, że bardzo modnie jest mieć do siebie dystans, ale ja go dość często nie mam i w ogóle mi drania nie brakuje.
Od kilku, a może i kilkunastu lat, trzeba mieć do siebie dystans. Nie wiem kto to zapoczątkował, ale pamiętam, że kiedyś Kuba Wojewódzki rozdawał w swoim programie, jeszcze Polsatowskim, koszulki z napisem: Jak wielki jest Twój… dystans do siebie?. Ale to nie jemu całą winę przypisuję, wszak hasła o dystansie rzucane są raz po raz przez bardzo wielu ludzi. Bo nie można mieć kija w dupie, bo dystans się przydaje, bo jak go nie masz, to nie będziesz szczęśliwa/szczęśliwy, bo traktowanie siebie ze śmiertelną powagą jest nie dość, że nudne, to jeszcze szkodliwe, etc.
Tyle, że ja mam dość tych nawoływań o dystans, bo jego definicja się trochę wykoleiła. O ile bowiem mogę się nabijać z tego, że zawsze sto razy sprawdzam czy zamknęłam drzwi, że gadam do siebie czasem nazbyt ekspresyjnie, o tyle nie chciałabym, żeby ktoś uderzał w jakieś moje czułe punkty, kompleksy czy po prostu wybory i ciągnął z nich łacha jeszcze każąc mi to robić, bo jak to tak można być tylko poważnym?
Są takie rzeczy, których w sobie nie lubię i owszem mogę o nich pogadać z kimś bliskim czy dalszym, ale niekoniecznie chciałabym, żeby ktoś się z nich nabijał w imię pielęgnowania we mnie dystansu, w opozycji do którego zawsze stoi ten durny kij w tyłku!
No ale kompleksy to jedno, przywoływanie dystansu wkurza mnie jeszcze w momencie, gdy ktoś przekracza granice „żartu” i na przykład wyrzuci z siebie jakiś kretyński tekst o tym, że kobiety to tylko gębę powinny otwierać do robienia lodzika. I ktoś to powie na przykład w pracy. I to jeszcze ktoś, komu sama chętnie byś buzię zakneblowała na wieki. Masz ochotę go pacnąć w ryj albo chociaż przewrócić oczami, ale musisz się śmiać! No bo jak to tak?! Trochę dystansu, feministko!
Jasne, są takie momenty, że taki żart może być zabawny, uwielbiam humor dosadny, czarny i przekraczający granicę dobrego smaku, ale tylko jak jego autorem jest ktoś, z kim jestem blisko, z kim czuję się swobodnie i wiem, że jest fajnym gościem. Ale jak mówi to ktoś, z kim nie czuję się dobrze, to takie żarty są żenujące. Tymczasem sporo osób przykleja uśmiech na twarz i udaje, że jest fajnie. Ja, niestety, czasem też. Podobnie rzecz ma się z tekstami o cyckach, ruchaniu, a nawet z klepaniem, na które nie masz ochoty!
Mało kto chce być tą osobą, która przypomina innym, że takie teksty są słabe, że komentowanie dekoltu nie jest jakieś szczególnie zajebiste, że ciapak czy szmatogłowy to niezbyt eleganckie określenia, a pedał czy lesba też nie brzmią najlepiej. Mało tego, mam wrażenie, że jak się z takich żartów/gestów/określeń nie zaśmiejesz, to jest to widziane trochę jak sztywniactwo, a ty zyskujesz status osoby, przy której nic nie można powiedzieć! A wszystko przez tą głupią poprawność polityczną!
Nie lubię więc dystansu i też nie czuję potrzeby, żeby uchodzić za taką, która go ma.
Pozdrawiam razem z moim kijem, któremu dobrze tam, gdzie jest.