Zakusy na znawczynię mody miałam już w 93. roku, kiedy to po raz pierwszy sama wybrałam sobie stylówę. Miałam 7 lat, moi rodzice wysyłali do pierwszej komunii moją siostrę, a wtedy cateringów nie było, było za to ciasne mieszkanie, gości sporo, stres o to, czy rosół będzie ciepły i czy krzesła od wszystkich sąsiadów, to na pewno krzesła w liczbie wystarczającej. Panika, chaos, stres, a zatem nikt, totalnie nikt, nie zwracał na mnie uwagi. Właściwie moja stylizacja przeszłaby bez echa, gdyby nie wywołane raptem 14 lat później, zdjęcia. Wtedy okazało się, że miałam na sobie: białe rajtki, prześwitującą halkę, fioletową bluzę z jakimiś kosmicznymi ludzikami, lakierki, włosy ścięte na pazia (#dziękitata), a do tego na jednym uchu umocowany nieporadnie i krzywo złoty klips. To był jeszcze okres, kiedy traciłam zęby, więc, gdy do tej halki, pazia i klipsa zacnych rozmiarów dodać szczerbaty uśmiech, to ja nieskromnie powiem, że byłam hipsterem, zanim ktokolwiek słyszał nawet o kloszardach.
Dziś po raz drugi zamieniam się w specjalistkę do spraw mody, która pod wpływem materiału Dzień Dobry TVN odpowie na pytanie jak się ubrać do teatru. Kobieta, zaproszona do programu, twierdziła że ładnie i wyjątkowo, a ja jestem zdania, że nie. Że dokładnie wszędzie powinniśmy chodzić ubrani tak, jak nam w duszy gra, nawet jak czasami gra nam skacowany bezdomny. Nie polecam klipsa i halki, ale pod warunkiem, że nasze ciuchy są czyste i pachnące, to powinniśmy zawsze stawiać na własne samopoczucie, a nie na urojone i niepisane zasady. Zupełnie nie zgadzam się z tym, że strój wyraża szacunek do kogoś, do kogo w tym stroju idziemy lub komu się w nim pokazujemy, bo ja naprawdę szanuję panią z pobliskiej piekarni, a ogląda mnie ona w takich ubraniach, że poza mój dom, nie powinny one wychodzić, a właściwie to nawet głupio, że hasam w nich po chacie. Mocno szanuję też mojego męża, choć on widział mnie z tyloma plamami na koszulce, że właściwie codziennie czekam na pozew i zgadzam się na rozwód z mojej winy.
Nie lubię tego, że w pewne miejsca można wyskoczyć w dresie, a w inne nie, bo w tym innym są ludzie, których pracę lub wysiłek trzeba docenić. A ja nie widzę powodu, żeby aktorów, nawiasem mówiąc często biegających nago po scenie, bardziej doceniać od pana z Castoramy, który chodzi w uniformie i musi być dla mnie miły, nawet jak ja zadaję głupie pytania.
Strojenie się na wesela/do teatru/na komunię i chrzciny to efekt presji, której i ja ulegam, bo moje jaja od 93. roku mocno zmalały. Ale czy założę sukienkę czy spodnie z niskim stanem, nie wzrasta ani nie maleje mój szacunek do gospodarzy owych przyjęć.
Nasz wygląd to nasza sprawa i tak, jak nie znoszę tekstów: czego nie wolno ci nosić po 30/40/50/60, tak nie lubię twierdzenia, że to, jak się ubierzemy pokazuje nasz stosunek do kogoś. Ubranie pokazuje tylko nas i to my mamy się w nim dobrze czuć, a szacunek do innych to już całkiem inna historia.