Ależ ja nie lubię snobowania się na podróżnika! Że nie dla mnie kredyt na 30 lat, osiadły tryb życia, praca w korpo i cały ten konsumpcjonizm. Bo tylko podróżując żyjesz, a jak siedzisz w chałupie, albo na all inclusive się wybierzesz, to jesteś zwykłym Januszem.
Na wstępie muszę się wytłumaczyć. Znam osoby, które podróżują. I to tak konkretnie podróżują. Na przykład Karolina i jej mąż z bloga Tropimy Przygody czy moja najwspanialsza Erasmusowa współlokatorka, o której mogłabym napisać książkę, bo jest tak urocza, że jest to aż niemożliwe. Czytam też kilka blogów podróżniczych, poza wspomnianym, i są to na przykład Thief Of The World pisany przez Olę czy absolutnie przezabawny i świetny blog Masz Babo Podróż. Nie jest to tekst o tych osobach, nie jest to w ogóle tekst o nikim kogo znam, ale o pewnym trendzie mówienia o podróżach, który mnie irytuje. A jak irytuje, to sobie napiszę o nim, bo po co mam dusić w sobie nerwa, lepiej wypuścić go do ludzi!
No więc tak, nie widzę w podróżowaniu nic wyjątkowego. Nie oznacza to, że gardzę, że uważam za lepsze siedzenie na tyłku w jednym miejscu przez całe życie, a wy frajerzy z tymi swoimi Afrykami, Australiami i Azjami upadliście na głowę. Po prostu myślę sobie że – ależ to będzie przełomowe, trzymajcie się biurek, krzeseł lub chociaż jakiegoś dobrego człowieka, który jest obok – każdy powinien robić, to co lubi, co mu w sercu gra. TADA!
Jednocześnie, niech robi to tak, by nie było w tym poczucia lepszości. Że oto ja teraz ruszam w podróż, mali korpoludzie! Nie będę tkwił w szponach konsumpcjonizmu, nie będę brał udziału w wyścigu szczurów, mam odwagę żyć po swojemu, nie ulegam presji otoczenia, jestem wolnym człowiekiem!
Tylko że rzucenie wszystkiego i podróżowanie to nie jest żaden wyczyn. Wsiadasz, jedziesz, jak znasz język, to się nawet dogadasz, ludzie zwykle traktują cię dobrze, bo ludzie są zazwyczaj fajni, do tego wszędzie niemal jesteś w stanie sobie dorobić, nie wykonując żadnej odpowiedzialnej roboty. Dorzuć do tego możliwość korzystania z internetu i bycia z najbliższymi w kontakcie, i okazuje się, że podróżowanie – nawet samotne – to nie jest coś, co wymaga odwagi, na co decydują się herosi. Podobnie jak na wakacje w jakimś turbosurvivalowym miejscu, gdzie się je robaki. No spoko, kto co lubi.
Ja tam na przykład chętnie bym sobie na all inclusive pojechała. Basen, morze, dobre żarcie, alkohol w cenie oraz ładna okolica i jestem ustawiona. Gdybym chciała lecieć gdzieś, gdzie jest niebezpiecznie i próbowała tam pomagać ludziom w okiełznaniu owego niebezpieczeństwa mogłabym czuć się jak człowiek plus. Ale czy jadę zwiedzać Japonię czy Nową Zelandię, czy na all inclusvie – jedno i drugie robię dla siebie, więc nie widzę powodu do nadmiernego epatowania zajebistością własną. Tak w jednym, jak i w drugim przypadku.