image/svg+xml

Wyrzuć, nie naprawiaj

Są takie mądrości ludowe memowe, które działają na mnie jak płachta na byka. Jedną z nich wypowiada zwykle uroczy, błękitnooki staruszek, który patrzy w oczy swojej równie uroczej i równie niebieskookiej żony i mówi: Kiedyś, jak coś się zepsuło, to my to naprawialiśmy, a nie wyrzucaliśmy do kosza. Ja, dla odmiany, nic tak nie cenię w czasach umiarkowanego równouprawnienia, jak to, że można wymienić partnera, a nawet wyjebać go ze swojego życia całkowicie.

Kiedyś rozwód to było albo skazanie siebie na społeczne potępienie, bo przecież mąż pijak lepszy niż żaden, albo skazanie na bankructwo, wszak kobiety, poza wypłatą męża, nie miały nic. Dziś mają swoje pasje, swoje prace, swój hajs, a rozwód nie oznacza, że są patologiczne i wybrakowane. Czasami decyzja o rozwodzie świadczy o ich sile. Wiem też, że rozstanie się ludzi, którzy mają IQ większe niż rozmiar przeciętnego penisa, nie jest drogą na skróty. Nie znam pary, która mimo miłości, wzajemnej fascynacji i szacunku do siebie, rozstała się po awanturze o wiecznie podniesioną klapę w kiblu czy zatkany zlew.

Znam za to pary, które rozeszły się, bo nie było miłości, bo nie było spełnienia, pasji czy poczucia bezpieczeństwa. I to nie jest wybrzydzanie, a pozwolenie sobie na możliwie jak największe szczęście. To nie jest opuszczanie pod pierwszym, lepszym pretekstem, a postawienie na takie życie, by było nam jak najlepiej. I ja to cholernie popieram, i ja temu równie cholernie przyklaskuję.

Wywalajmy, jak coś nie jest warte naprawiania, naprawiajmy, gdy widzimy szansę. Bez niej lepiej spakować walizki i odejść.


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)