Gdy budzę się w środku nocy i nie mogę zasnąć, myślę zwykle o tym, czego żałuję. I wychodzi na to, że najbardziej żałuję tego, że nie umiem uwierzyć, że wszystko było po coś.
Po co mi czekolada zjedzona o północy, po co mi wagary w gimnazjum, o których nie powiedziałam mamie, a ona tak cholernie się zawiodła, gdy dowiedziała się od wychowawczyni? Dlaczego kilkanaście lat temu przepuściłam na imprezę hajs od taty, który dostałam na książki i ksero? Co mnie podkusiło, by w szóstej klasie powiedzieć koleżance, że powinna się leczyć? Dlaczego, spiesząc się tylko trochę, nie zatrzymałam się, by uzupełnić ankietę, o którą poprosiła mnie ta miła studentka? Dlaczego znów wypiłam dwa piwa za dużo, choć miałam nie pić wcale? Czemu nie ćwiczę z Chodakowską, nie biegam i palę jak smok? Dlaczego zmarnowałam kolejny dzień, gapiąc się w sufit i nie robiąc nic? Dlaczego całkiem poczciwemu facetowi w klubie nie dałam swojego numeru, choć tak bardzo mu zależało? Czemu nie wyrzuciłam tych durnych śmieci, przez które rodzice tak strasznie się pokłócili? Czy naprawdę musiałam mówić bratu, że jego żona ma za duży łeb, a w nim tak niewiele? Co ja miałam w głowie, zaczynając po raz setny oglądanie „Z archiwum X” i, na Boga, czemu ja stoję w miejscu podczas gdy inni pędzą?
Nie wiem, jak Wy to wszyscy robicie, że niczego nie żałujecie, podczas gdy ja żałuję tysiąca rzeczy. Każdego dnia i wciąż od nowa. A najbardziej w środku nocy.