Agnieszka Krzyżanowska to jest dziewczyna, którą znam z internetów, i która jak się okazało, chodziła do tego samego liceum, co ja, a nawet studiowała to, co ja. I podczas, gdy ona napisała już drugą książkę, ja nadal tylko klepię teksty na bloga. Gdzie tu, cholera, sprawiedliwość?
A tak naprawdę to strasznie mocno jaram się tym, że mam Agę w znajomych na fejsie i że trafiłam na jej bloga, a potem poleciałam do Empiku po jej debiut, a teraz po książkę numer dwa. I kocham ją niezmiennie oraz boję się o niej pisać, bo wiem jedno – spłycę, zrobię z tego banał. Bo nie mam tej mądrości i wrażliwości, co ona. A ma ich aż nadto, pół naszego rodzinnego miasta mogłaby nimi obdarzyć i nadal wiele by jej zostało*. Ja tego nie mam, ale kocham ludzi mądrzejszych ode mnie, spotykam często, bo to nie jest jakieś strasznie trudne, ale spotkanie Agi w jej książce numer dwa mam nadzieję zapamiętać na długo i wcielić w życie.
Bo oto w książce Żyj po swojemu, dostajemy receptę na to, jak żyć. Ale nie ma tam tekstów pod tytułem: rano ciepła woda z cytryną, szybka joga, a potem doceń, że żyjesz, bo takie to teraz mamy piękne czasy, że możesz wszystko, wystarczy przelecieć treningi z Chodakowską, nabyć kilka kursów, nauczyć się paru języków, i voila! Agnieszka pisze o tym, że czasy mamy chujowe, (to nie cytat, ta dziewczyna nazywa je ładniej) bo trudne. Bo milion możliwości, bo świat otwarty, bo tyle jest rzeczy do kupienia, które muszę mieć tu i teraz, a z drugiej strony, no żesz. Jesteśmy ludźmi, z wadliwym oprogramowaniem na starcie lub też uszkodzonym w trakcie i tych rzeczy do zrobienia zawsze będzie za dużo, a do kupienia tym bardziej, bo spróbuj nadążyć. Kiedyś wracało się z roboty i w sumie można było skupić się na tym, co teraz i tu, przy okazji porównując się co najwyżej do sąsiada, a nie tysiąca osób, które wiodą prym na insta. Które mają po 20 lat i na pomysł wart miliony dolarów wpadły w drodze na zajęcia. A Ty w drodze na zajęcia co najwyżej wpadałaś na słup, bo jeszcze do końca nie wytrzeźwiałaś. A teraz weź spróbuj pracować na etat, po robocie nie rób nic, to cię zjedzą multiogarniacze, bo przecież, stary, projekt możesz machnąć, firmę założyć, pasję sobie znajdź, na Kilimadżoro chociaż uderz, a nie tak tylko leżysz i nic nie robisz. Marnujesz życie! Do tego wszystkiego każdy coś robi, czymś się jara, jak w ogóle można nie mieć pasji?! A potem efekty tej pasji wrzuca do social mediów. Do tego jest piękny, bez zmarszczek i taki, że on na przykład schodzi właśnie z góry, a Ty bardziej się pocisz oglądając Netflixa. I nagle czujesz – ja przynajmniej czuję – że jesteś jedyną osobą, która znajduje kłaczka w pępku, a jak szuka go zaciekle, to musi umyć palca, bo tenże nasturcją nie pachnie. Wszyscy ładni, tacy, że o mój Boże, Mariola, Ty wczoraj rodziłaś, a masz już sześciopak?! Do tego to wszystko wydaje się takie bezwysiłkowe, i opatrzone zwykle hasłem: chcieć to móc, wszystko jest kwestią dobrej organizacji! A czasem jest niemoc, czarna dziura i taka dupa, że ciężko cokolwiek.
I Aga mówi, jak to wszystko ogarnąć. I nie, nie wodą z cytryną, a miłością do siebie i akceptacją, dbaniem o siebie, ale w swoim rytmie i tempie, szukaniem tego, co ważne wewnątrz. I koniec końców lubieniem siebie, nawet z tym kłaczkiem i paluchem, który trzeba wymyć. Radzi żeby żyć po swojemu, dbać o siebie, oddychać głęboko i zbić z sobą piątkę na dobry początek dnia. Nawet jak waga pokazuje nie taką liczbę jakbyśmy chcieli, nawet jak nie napisało się dwóch książek, a koleżanka po fachu tak. Że nie trzeba być miss codzienności i kreatywności, a żyć, bo dany dzień się nie powtórzy i jest dniem, który dostaliśmy i albo możemy spędzić go na porównywaniu się z innymi i na życiu wartościami innych osób albo poszukamy tego, co mamy w sobie i na tym zbudujemy siłę. Nawet jeśli nie mamy pasji, pokaźnego konta, a na naszym ryju nadal pojawiają się pryszcze, choć bliżej nam do menopauzy niż dojrzewania.
Aga o tym wszystkim pisze tak, że polecam jej książkę, bo jest wyjątkowa i pomaga wiele sobie we łbie ułożyć.
*Pół to będzie jakieś 30 tysięcy ludzi