Raz po raz jakieś dziecko aktora, które poszło w ślady rodzica, zapewnia że ojciec lub matka w branży to przeszkoda, znane nazwisko niczego nie ułatwia, a podwyższa jedynie poprzeczkę tak bardzo, że ma się sto razy trudniej. Tylko czy to ma sens? No nie bardzo!
Co ciekawe ci, którzy wykonują zawody, ich zdaniem, prestiżowe, lubią często podkreślać jak doszli do wszystkiego sami, mieli dużo trudniej, za to ci, którzy podobnie jak rodzice, zostają np. piekarzami lub rolnikami nie mają kompleksu swoich starych. Dla nich to naturalna kolej rzeczy i nie ma co się rozgadywać. Tato od dziecka zabierał do piekarni, pokazywał jak piec chleb, szykował do zawodu, do tego ma dwie piekarnie, więc co było robić?
Za to artyści – dosłownie każdy – nie chcą, by ich dzieci szły tą samą ścieżką, co oni. To ciężki kawałek chleba, wiedziałem jaki to zawód i bardzo nie chciałem, by mój syn robił to, co ja! No ale stało się, z przeznaczeniem nie wygrasz. Na to syn zwykle mówi, że wiedział, jaka to cholernie trudna branża, ale co miał robić?! Mimo tego, że znane nazwisko było przeszkodą, bo wszyscy wiedzą, jakim genialnym artystą jest ojciec, wszedł w to, choć długo się opierał.
I mi się tu trochę nóż w kieszeni otwiera, bo przecież jasne jest to, że powielenie zawodu rodzica wiele ułatwia. Nawet jak mówimy o trudnej pracy lekarza. Łatwiej jest zostać chirurgiem w rodzinie chirurgów, choćby dlatego, że patrzy się na kogoś, kto uprawia ten zawód, ma się pojęcia jak on wygląda, jakie daje profity, a co zabiera. W rodzinie stolarza i księgowej o to wyobrażenie trudniej. Trudniej też o przydatne znajomości. Ich niedostatek nie zamyka nikomu drogi i nie ma co zwalać niepowodzeń na brak pleców, ale z nimi jest dużo łatwiej.
Dzieci aktorów często swoje najmłodsze lata spędzają w teatrze, na próbach. O ile mama nie zabierze swych latorośli do urzędu, o tyle dzieci pałętające się po planach filmowych to już widok całkiem naturalny. I tak te dzieci nie tylko dobrze poznają miejsce pracy rodziców, ale też chłoną atmosferę i nawiązują znajomości. Przyszywana ciocia kręci bajkę, wujek robi spektakl, a ktoś inny szuka dziecięcego głosu do dubbingu, więc zwykle bierze te małolaty, które są pod ręką. Czy jest w tym coś złego? Nie. Ale to dość niewdzięczne, gdy nie docenia się tego, że miało się lepszy start. Jasne, że tylko start, bo potem trzeba pracować tak samo jak inni (wcale nie mocniej) albo chociaż wyglądać tak samo dobrze jak inni.
Warto o tym pamiętać, zanim zacznie się biadolić, że tata w branży to samo zło.