No dobra, każdy, ale wyrażanie go nie jest już taką oczywistą sprawą.
W miniony weekend trochę się naczytałam na swój temat, bo napisałam tekst o Magdzie Gessler i o tym, że powinna siedzieć w kuchni, a nie w social mediach, wszak w tych ostatnich potrafi odwalić krzywą akcję. W efekcie od niektórych mi się dostało, ale tym razem nie o mnie będzie, a o tym, że zaskakująca liczba komentujących niegrzeczny co by nie było wpis Gesslerowej („Dramat Oświęcim… co to to nie!!! Ratunku” pod zdjęciem Anji Rubik) uznała, że najpopularniejsza polska rewolucjonistka, wyraziła tylko swoje zdanie, a to elementarne prawo ludzi. A że wyraziła je na swój sposób, oryginalnie i z dozą złośliwości, to nic dziwnego, bo przecież ONA TAKA JEST.
Hmm. No nie.
To tak nie wygląda. Nie można temperamentem usprawiedliwiać chamskich wypowiedzi w przestrzeni pozadomowej, w tej gdzie nie ma przyjaciół, rodziny czy znajomych. Nie twierdzę, że w mediach społecznościowych czy w przestrzeni publicznej nie możemy być sobą, ale to bycie sobą musimy doposażyć w większą kulturę. Bo jak ja mówię do męża: stary, polej piwa, bo ci kobieta usycha, to on wie, że ja go szanuję, tylko aktualnie dupska mi się nie chce ruszyć, a przy okazji odwalam dirty talk, żeby go rozbawić. Ale jak idę do knajpy, to do barmana mówię: jedno piwo proszę. Nie okraszam tego ani przekleństwami, ani nie proszę, żeby schłodził bardziej, bo ja lubię takie, że szron je pokrywa, a jak piję, to mi zęby zgrzytają. A mężowi marudzę, bo on jest mój, nie obcy, on mnie zna i wie, jaka jestem.
Nawet jak śmieję się do łez z arcychamskiego dowcipu o martwych dzieciach, on wie, że ja tak naprawdę dzieci toleruję lubię, że mam w sobie empatię i nie jestem zwyrodnialcem, który ma w planach wysadzić przedszkole czy zoo. Takich żartów nie podrzucam jednak dalej, nie opowiadam ich swojemu pracodawcy, babci, ani na Facebooku, bo wiem, że mogą urazić kogoś i że najzwyczajniej w świecie nie wypada. Tak samo jak nie wypada mówić: pedał, ciapak, szmatogłowy, czarnuch, oblech czy jebany cygan. Dlatego tak nie mówię. Publicznie, bo w domu po kryjomu bywam tak bardzo dosadna, że mogłabym stać się królową dzielnicy, a trzeba wam wiedzieć, że mieszkam w zagłębiu kibiców. Ale ta moja dosadność, wynika z tego, że ja kocham język polski, kocham się nim bawić, uwielbiam mieszać styl całkiem zacny z takim trochę bardziej rynsztokowym. Znów jednak, podkreślam, nie wychodzę z tym do ludzi. Bo tak nie można, tak nie wypada, bo słowa mogą w cholerę ranić i musimy dbać o to, by mądrze ich używać. Bez względu na to, jaki mamy temperament, nie możemy obrażać innych, bo granicą zawsze jest to czy robimy komuś krzywdę, czy nie. Jeśli robimy, zostańmy sobie z naszym zdaniem sami. Świat nie zapłacze. A jak nauczymy się wyrażać je inaczej, to nawet się ucieszy.
Cholera, właśnie sobie przypomniałam, że miało nie być o mnie.